Bo szczęście ma oczy niebieskie... I kto powiedział, że jest tylko jedno...

Szukaj

Cytat

Nie mów mi, że niebo jest granicą,
skoro są ślady stóp na księżycu...
H. Coben

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Archiwum

Popularne posty

Wizyta domowa

||

Po dłuższej przerwie pora zetrzeć kurz z bloga ;) i wstawić świeży wpis. Z nowymi siłami zabieram się za pisanie. Nie było nas trochę ponieważ się pochorowałyśmy. Zaczęło się tuż przed świętami, stąd radość ze świętowania została przysłonięta przez paskudną infekcję. Na szczęście M. stanął na wysokości zadania i uratował święta, zadbał o dekoracje i o zakupy i o sprzątanie. O smaczności zadbali rodzice M. i tym sposobem daliśmy jakoś radę. Niestety w drugi dzień świąt rozchorowała się Helenka. Najedliśmy się dużo strachu. Nie do opisania jest jak choroba zmienia dziecko. Rozbrykany na co dzień trzpiotek teraz ciągle leżał na kocyku i patrzył w jeden punkt. Musieliśmy jakoś przetrwać noc i z rana rozpoczęliśmy próby zapisania się do lekarza. Przeczytajcie ten fragment wnikliwie, żebyście się nie pogubili.

Z samego rana od 7-ej M. próbował dodzwonić się do naszej przychodni. Ciągle słyszeliśmy w słuchawce: "jesteś 13 w kolejce.... jesteś 10 w kolejce itd. itd." W końcu po dłuższym oczekiwaniu odebrała Pani informując, że do pediatry nie ma już wolnych miejsc i niestety nie mogą nam pomóc. Ponieważ mieszkamy blisko Centrum Zdrowia Dziecka a Helenka była już pacjentem tego szpitala i ma książeczkę, zadzwoniliśmy tam, ale zgłaszała się wciąż automatyczna sekretarka. Wtedy stwierdziliśmy, że zamówimy wizytę w przychodni, tyle, że nie w ramach NFZ, tylko prywatnie. Tym razem odebrała inna pani i powiedziała nam, że możemy skorzystać z wizyty domowej w ramach POZ (podstawowej opieki zdrowotnej), która jest bezpłatna. Lekarz dyżurujący będzie się z nami kontaktował po godzinie 13-ej, gdy skończy dyżur w przychodni. Ucieszyliśmy się, że nie będziemy musieli nigdzie jeździć i czekaliśmy na telefon. Owszem, zadzwoniono do nas, tyle, że kobieta dzwoniąca zaskoczyła nas rozbrajającym pytaniem, dlaczego my tak właściwie chcemy wizyty domowej. I najlepiej by było gdybyśmy właśnie teraz przyjechali do przychodni, to lekarz nas przyjmie na miejscu. Szczęka mi opadła. Ale ponieważ byliśmy w potrzebie, a przychodnia całe szczęście niedaleko, postanowiliśmy już nic nie mówić, tylko jechać, zaznaczyliśmy jednak, że nie teraz w tym momencie (nie koczuję przecież pod przychodnią, a sztuki teleportacji jeszcze nie opanowałam), tylko tak za około 40 minut. 
Na miejscu całe szczęście nie zostaliśmy przyjęci w głównym gabinecie, do którego była kolejka. Tylko w innym pokoju, jak to określiła pani z rejestracji, w gabinecie, gdzie przyjmuje lekarz od wizyt domowych.  Tak więc w naszej przychodni wizyty domowe odbywają się..... w przychodni. Zastanawiam się skąd ten cały cyrk, jakby nie można było nas od razu rano po prostu zapisać. To chyba zbyt skomplikowane na moją głowę, która jeszcze trochę boli.
Nie chcę już dodawać tutaj przeżyć z poprzedniego wieczora, kiedy próbowaliśmy bezskutecznie zamówić wizytę prywatnego lekarza do domu, ponieważ pani doktor z nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej w przychodni oświadczyła przez telefon, że nie ma sensu, żeby ona przyjeżdżała do nas bo ona i tak tylko wystawi skierowanie do szpitala a jak my przyjedziemy to tak samo, dostaniemy skierowanie i nic więcej, więc lepiej żebyśmy od razu sobie pojechali do szpitala. W najbliższym szpitalu, do którego zadzwoniliśmy, powiedziano nam, że jest przepełnienie i nie ma szans na przyjęcie, w dalszym, pani poradziła, żebyśmy się udali do najbliższej przychodni. Ręce nam opadły... Jak w czeskim filmie.

Na całe szczęście to już za nami. Helenka wraca do formy. Bryka na całego, wrócił nasz mały łobuziak. Ja też czuję się o niebo lepiej. Mam nadzieję, że choróbska przepędzone.

Ach, no i jeszcze słowo komentarza do poprzedniego wpisu na temat nieciekawego traktowania mam z małymi dziećmi w przestrzeni publicznej. Po cichu liczyłam, że napiszecie mi, że trochę przesadzam, że nie jest tak źle. Niestety, każda z mam, która zechciała się wypowiedzieć w komentarzu potwierdziła, że takie sytuacje przykrego traktowania mają miejsce, że niechętnie ustępuje się miejsca mamom w ciąży, że krzywo patrzy się na mamę chcącą skorzystać z pierwszeństwa w uprzywilejowanej kasie itd itd. Dziękuję Wam za wypowiedzi, musimy się jakoś wspierać... Może z czasem zaczną się otwierać ludziom oczy.

Tymczasem pozdrawiamy z Helenką gorąco. Trzymajcie za nas kciuki, żebyśmy wydobrzały na 100%  i więcej nie chorowały. :)

34 komentarze

  1. Zdrówka, zdrówka i jeszczę raz zdrówka! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy, teraz to zdrówka będziemy mieć na zapas :)

      Usuń
  2. Zdrówka życzę, a nasza służba zdrowia to poniżej krytyki. Ps. Ja też rozłożyłam się na święta, ale mąż na szczęście wszystko ogarnął, a syn się nie zaraził.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chorowanie w święta możliwe, ale tylko w przypadku, gdy posiada się ogarniętego męża, obie mamy to szczęście :)))

      Usuń
  3. To mieliście nieciekawe przeżycia. Sama dobrze wiem co potrafi wyczyniać służba zdrowia. Współczuję. Dobrze, że z Helenką już lepiej. Dużo zdrówka dla Was wszystkich!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciałam narzekać, bo nie lubię tego robić, ale ta sytuacja naprawdę przeszła moje wyobrażenia. I skąd tu brać cierpliwość i spokój. Helenka pozdrawia :)

      Usuń
  4. Zdrówka kochana dla Was :)

    Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń
  5. Odpowiedzi
    1. Dzięki, takie życzenia działają jak lekarstwo :)

      Usuń
  6. Ta nasza służba zdrowia... Brak słów.
    Już same wizyty patronażowe, z założenia powinny być w domu, bo wiadomo przychodnia to skupisko chorób. Gdy usłyszałam, że mam jechać do ośrodka byłam zdziwiona. A moje siostry - doświadczone mamy tym bardziej. Okazało się, że jedna pani dr jeździ sama na wizyty, a moja akurat nie. Co to za dziwny podział?
    A skierowanie z dopiskiem CITO? Dzwonię wczoraj, tłumaczę jak wygląda sprawa i słyszę - w takim razie umawiamy na 2016 rok. I to jest PILNE?
    Z dwójką odwodnionych dzieci z rozwolnieniem i temperaturą 39,5 stopnia, czekałam w izbie przyjęć 3,5 godziny (bo akurat był koniec jednej zmiany i początek drugiej więc ponad 1,5 godz. zdawali sobie relacje) i jeszcze musiałam się z nimi przetransportować pod inny adres do drugiego oddziału szpitala. Okazało się, że miały rotawirusa - ciekawe ile dzieciaczków siedzących obok obdarowały tym przy okazji... To nie jest normalne!
    Wam życzę dużo zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Straszne. Pomijając wszystko muszę Ci napisać, że jesteś bardzo dzielna i silna. Ja bym się chyba załamała na tej izbie. Temat oczekiwania na wizytę u specjalisty jest mi znany, gdy mieliśmy Helence zbadać bioderka w okolicach 6 tygodnia, w wyznaczonych poradniach proponowano nam terminy odległe o kilka miesięcy, co mija się z celem. No ciężko jest. Wcześniej nie rzucało mi się to w oczy, odkąd mam dziecko, zaczynam dostrzegać te wszystkie niedociągnięcia, absurdy, trudności. Oby było lepiej.

      Usuń
    2. Pomijam tez fakt samego leczenia. Miałam sytuację, gdy Wojtuś miał trzy miesiące i wypuścili nas po dwóch dniach ze szpitala bo niczego konkretnego nie stwierdzili. Następnego dnia zaczął tak wymiotować, że po 10 minutach był nieprzytomny. Jeszcze dostałam burę od ratownika karetki po co tak szybko ich wezwałam i na podstawie czego wnioskuję, że dziecko nie reaguje na mnie skoro ma tylko trzy miesiące? Wojtek blado-zielono-przezroczysty z wywróconymi oczkami. A w raporcie na swoją ewentualną obronę takie rzeczy napisał, że nawet pielęgniarka przyszła i mówiła, ze ratownik chyba sam się przestraszył tego w jakim stanie był mały. Co?! Na izbie przekazując dane o nas robił takie miny jakbym wezwała go do stłuczonego kolanka. Traktował mnie jak chorą psychicznie mimo, iż naprawdę byłam opanowana. A gdy lekarz zadał mi pytanie - co mu pani dała do jedzenia ze wymiotuje na żółto ręce mi opadły. Ewidentnie widać było, że to żółć... Zanim nas przyjęli był tak "zagęszczony" że krwi mu nie można było pobrać, kroplowka za kroplowką, hipoglikemia. Piszę o tym dlatego żeby zwrócić uwagę innych mam. Nie dajcie się zbywać! Walczcie o swoje. Może nie jesteśmy lekarzami i fakt, niektóre z nas panikują ale w większości przypadków intuicyjnie wyczuwamy, że nasze obawy mają słuszne uzasadnienie.

      Usuń
    3. Przykro mi, że miałaś takie przejścia. Tak sobie myślę, że tak jak w naszym zawodzie nauczyciela podstawą jest powołanie, podobnie w zawodzie lekarza, ratownika itd. Być może trafiamy na ludzi bez powołania, bo już sama nie wiem jak wytłumaczyć ten stan rzeczy, takie zobojętnienie. I oczywiście popieram, musimy walczyć o swoje, zwłaszcza jeśli chodzi zdrowie naszych dzieci, bo nie ma dla nas nic cenniejszego.

      Usuń
  7. Służba zdrowa tragedia. Dobrze juz jest lepiej, przesyłam zdrowia na zapas :)
    Ps. Gdzieś blisko nas mieszkanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mieszkamy na obrzeżach Warszawy, w Aninie :) Wy też gdzieś w tej okolicy?

      Usuń
    2. 20 minut kolejką SKM, fajnie :)

      Usuń
  8. trzymam kciuki mocno, bo choroba w tak piękne dni to nic dobrego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Masz rację, chorowanie, gdy za oknem piękny dzień to coś okropnego.

      Usuń
    2. Dlatego zdrówka, zdrówka i jeszcze raz ZDRÓWKA!

      Usuń
  9. Zdrówka, życzę :)
    My też z Franiem sobie chorujemy tak nas po świętach złapało, tyle, że nas przyjęła lekarka między pacjentami, ale nie dzwoniłam do przychodzni tylko poszłam wpierw osobiście, zawsze to inny kontakt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to też jest sposób :) Kurujcie się, my już dziś całkiem nieźle się mamy, wszystkiego dobrego, Helenka pozdrawia Frania :)

      Usuń
  10. Ja mam jakiegoś farta, bo do pediatry jeszcze nigdy nie czekałam więcej niż dzień. Ale jak była taka potrzeba to lekarz została i przyjęła nas po godzinach. Mam chyba jakąś świetną przychodnię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dajesz nadzieję na to ze nie jest jeszcze tak źle :) Może my mieliśmy pecha, w sumie to był pierwszy dzień po świętach, wiec może stąd takie pomieszanie. Wolę myśleć pozytywnie :)

      Usuń
  11. Trzymam kciuki, aby choróbsko odpuściło aż do jesieni! (albo i dłużej :) )
    A pierwsze zdanie wpisu mnie powaliło! :D
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) w sumie nie wiem co mi przyszło do głowy z tym wycieraniem kurzu :))) dzięki za kciuki i również pozdrawiamy.

      Usuń
  12. Dobrze,ze starlas kurz z bloga i powialo nowym wpisem :) Ciesze sie,ze daliscie rady w tym goraczkowym czasie dla was.Martwi mnie to,ze dzieli nas sporo kilometrow i nie moge was wspierac swoja obecnoscia ani sluzyc pomoca kiedy tego potrzebujecie :( Helenka moze byc dumna z mamy i taty :) bo ja jestem bardzo dumna z was 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mama i tata nieźle byli spanikowani ale dali rade :) w takich chwilach docenia się to, że maluch jest zdrowy i nic mu nie dolega na codzień. A ty musisz nas odwiedzić :)

      Usuń
    2. O to napewno :) Odwiedze i to niebawem,tesknie za wami a za Helenka najbardziej :)

      Usuń
  13. U mnie w przychodni na szczęście nigdy nie było takiej sytuacji, że do pediatry nie ma już miejsc, jak jest dużo dzieci chorych to pediatra zostaje dłużej, a po 18:00 kiedy zamknięta jest przychodnia mamy dodatkową nocną i świąteczną opiekę z dyżurami pediatry w innej przychodni, jestem w szoku po Twoim wpisie. Pozdrawiam i życzę dużo zdrówka córeczce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo fajnie, że macie takich lekarzy, którym się chce i którzy myślą o dzieciach, oby takich było jak najwięcej. Nasza przychodnia jest jakaś dziwna. Dziękujemy za odwiedziny u nas i pozdrawiamy serdecznie :)

      Usuń
  14. O lekarzach i szpitalach moge napisac caly referat! Od malego musze biegac po specjalistach. Synek urodzil sie jako wczesniak i potrzebowal wielu specjalistycznych porad. Kiedys stala w kolejce z 2 miesiecznym dzieckiem przez trzy godziny i jeszcze uslyszalam, ze mam przyjsc kiedy indziej bo lekarz juz konczy i wiecej osob nie da rady przyjac. Nasuwa sie pytanie: to po co tyle zapisal na ten dzien? Teraz zlapala nas paskudna infekcja i tydzien spedzilismy w szpitalu. O tym to az strach sie wypowiadacowiadac. Od lekarzy lepiej trzymac sie z daleka!
    Zycze duzo zdrowka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie mi przykro, pobyt w szpitalu to dla takiego malucha musi być niemiłe przeżycie a co dopiero dla Was. Zdrowia Wam życzę i dużo sił. Co do czekania w kolejkach, to Cię rozumiem, spędziliśmy kiedyś dwie godziny z Helenką oczekując na rejestrację do specjalisty, na całe szczęście my zostaliśmy przyjęci. Gdyby ktoś mi wtedy zamknął drzwi przed nosem nie wiem co bym zrobiła... Zapewne byłabym bezsilna, domyślam się ile nerwów Cię to musiało kosztować.

      Usuń